środa, 4 lutego 2015

Zaległości

Nowy rok nadszedł, a zaległości wciąż nie nadrobione. Cały czas pozostają w redakcji opisu wyjazdów na Litwę, Łotwę i do Estonii z 2012 roku, do Toskanii z 2013 i 2014 roku oraz na Kretę z 2014 roku. Może w tym roku się uda.

Plany na 2015. Związane przede wszystkim ze startami w biegach i przy okazji trochę turystyki. Najbliższy wyjazd na maraton do Rzymu w marcu. Może uda się na bieżąco coś zrelacjonować.

wtorek, 11 listopada 2014

VIII Bieg Niepodległości - Piła 11.11.2014

Jak uczcić Święto Niepodległości. Najlepiej aktywnie. 
W Pile taką okazję dał VIII Bieg Niepodległości w ramach powiatowej akcji Biegaj z nami. W tym roku było to kilka biegów. Ja wziąłem udział w ostatnim. Trasa może nie za długa - 5,6 km - ale miała być poniekąd sprawdzianem przed zakończeniem sezonu.
Ubieram się w barwy narodowe. Czerwona koszulka z długim rękawem a na to biała. No i na ramiona jeszcze flaga.
W biurze biegu spotykam znajomych i razem udajemy się na start. Zresztą biegnie dużo znajomych.
Punktualnie o 11.00 rusza bieg. Narzucam sobie planowane tempo minus 3 sek. Kilometry mijają szybko. W połowie trasy podbieg, lekkie zwolnienie. Później udaje się przyspieszyć, lecz na jakieś 800 m przed metą łapie mnie kolka. Śniadanie było jednak za ciężkie jak na planowane tempo biegu. Przed metą ściągam flatę i z drugim biegaczem wspólnie przebiegamy z rozpostartą flagą przez metę. Czas brutto 24:34. Miejsce 102, M-92.
Należy jeszcze powiedzieć, że dla pierwszych 400 osób były medale, a na wszystkich czekał poczęstunek w postaci rogali świętomarcińskich. 




Chyba zresztą przestajemy wstydzić się barw narodowych. Tak wyglądał nasz blok.


15. Poznań Maraton - 12.10.2014

nadszedł czas by ponownie zmierzyć się z maratonem. Tym razem blisko Piły, bo w Poznaniu. Trochę wkurzający jest system odbioru pakietów startowych. Dlaczego przyjezdni nie mogą go odebrać w dniu startu? Tak samo zresztą dzieje się w przypadku półmaratonu. Powoduje to, że trzeba dwa razy jechać do Poznania - raz po pakiet, a dzień lub dwa później na sam bieg. Pozostaje jeszcze opcja poproszenia kogoś o odbiór pakietu. 
Tak więc w piątek po pracy planuję jazdę do Poznania. Siła wyższa zaczyna dawać znaki. Planuję jazdę motorem. Powinno być szybciej, bo łatwiej się przecisnąć przez poznańskie korki, tym bardziej, że odbiór pakietów ma miejsce na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, a więc w samym centrum miasta.
Niestety jeszcze w Pile całkowicie pada mi akumulator. Co prawda na pych jeszcze motocykl odpala, ale postanawiam nie ryzykować i mieć problemy w Poznaniu z odpaleniem.
Jadę samochodem i w ten sposób tracę, zamiast 4,5 -5 godzin, całe 6.

Start zaplanowano na godzinę 9.00. Oznacza to wczesną pobudkę i wyjazd po 6.00. Droga pusta więc jedzie się dobrze. Przed Poznaniem staję na Orlenie. Siku i kawa na pobudzenie. Nie tylko ja mam ten pomysł. Na stacji praktycznie sami biegacze.
Na linię startu docieram parę minut po 8. Trochę za szybko. Taktykę biegu zapisuję na ręku, coby co jakiś czas zerkać i korygować bieg. Depozyt i przez pół godziny się szlajam wokół strefy startu. Następnym razem trzeba wyjechać 15 min. później. 
Na pięć minut przed startem niby jestem gotowy, ale przypominam sobie o włączeniu zegarka. Germin w normalnych warunkach powinien się spokojnie ustawić. Teraz jednak szuka tych satelitów i szuka i znaleźć nie może. Strzał startera. No i klops, trzeba ruszyć a nie ma czym mierzyć tempa. Dopiero po ok. 500 m zegarek znalazł satelitę i rozpocząłem pomiar.
Założenie biegu zejść poniżej 4 godzin.
Początek trasy ok. Na pewno dużą atrakcją było przebiegnięcie po płycie boiska na Stadionie Lecha Poznań. Właśnie po przekątnej boiska organizatorzy wymyślili sobie przebieg trasy. A ponieważ wypadało to na 6 km, raczej wszystkie osoby mogły cieszyć się tym widokiem, nie czując jeszcze bólu.
W dobrym tempie - trochę szybszym od zakładanego - docieram na 30 km. Czas: trochę ponad 2:47 godziny. W tym momencie pojawia się klasyczna ściana. Ale tym razem szok. Zaczyna się od kurczy, które pomimo ich rozciągania w żaden sposób nie ustępują. Nogi blokują się. Biegnę 100 m i stop - znów kurcz. Pozostaje marsz. I tak na zmianę 100 m biegu i 100 m marszu. W ten sposób pokonuję ostatnie 10 km. Inaczej nie dałem rady. Może założenie tempa na 4 godziny było zbyt optymistyczne. Na metę docieram z czasem netto 4:19:18. Niby poprawa życiówki, ale nie jestem do końca zadowolony. Ostatnie 12 km biegłem 1,5 godziny i tu wystąpiła cała strata. Założenie na przyszłość: trzymać się tempa i nie spieszyć się z nadrabianiem czasu.   

Na mecie przykra niespodzianka. Makaron jest potwornie tłusty. Praktycznie po połowie porcji przestaję jeść. Dobrze, że udało się dorwać jeszcze rodzynki.

Teraz z perspektywy czasu jednak pozytywnie oceniam bieg. Mimo wszystko 13 minut poprawy to niemało. Po drugie kolejne doświadczenia. W szczególności jedno. Zegarek włączaj na długo przed startem. Zajęte miejsce 3722, M-40 - 710. Aha, trasa trudniejsza od warszawskiej z uwagi na kilka podbiegów.


wtorek, 5 sierpnia 2014

VI Maraton Karkonoski - 2.08.2014

Minęły dwa tygodnie i kolejny bieg w górach przede mną.
Tym razem wyjazd w Karkonosze. Na 2 sierpnia 2014 przewidziano 6. edycje Maratonu Karkonoskiego. Po przeżyciach poprzedniego biegu, ale i zdobytych doświadczeniach, ten start miał pokazać czy angażować się dalej w biegi górskie, czy też sobie ten temat w ogóle odpuścić.
Do Szklarskiej Poręby przyjechaliśmy dzień wcześniej. Przy dolnej stacji wyciągu na Szrenicę odebraliśmy pakiet startowy z tradycyjną koszulką, numerem i gadżetem od sponsora.
Impreza składała się z dwóch biegów. Tradycyjnego ultra na 46 km i nowego mini na 16 km. Ja startuję na tym krótszym dystansie.
Ultrasi ruszyli na trasę w sobotę o 8.30 a mini o 9.30. To pierwsza pozytywna wiadomość w porównaniu z Lądkiem, gdzie start był o 11.00. Znów zapowiadają upały, ale o 9.30 jest fajna temperatura. Tym razem jestem też dobrze zaopatrzony w wodę, napoje i odżywki. 
Pierwszy podbieg to trasa Puchatka. Praktycznie pokonuję ją marszem. Tym razem nie forsuję się na początku. Dalej zasada jest prosta. To co w górę - marszem, odcinki płaskie i w dół - biegiem.
Do Schroniska pod Łabskim Szczytem docieram po 35 min, a do zakrętu trasy przy Śnieżnych Kotłach po 1:05 godz. To dobry prognostyk przed trasą ultra, bo w tym miejscu ustalono dla ultrasów limit czasu 1:20 godz. Od tego miejsca zaczyna się odcinek płaski czerwonym szlakiem, a później powrót zielonym Mokrą Drogą z powrotem do Schroniska pod Łabskim Szczytem. Stamtąd to już w dół.
Na metę po 16 km docieram po 1:57:14 godz. jako 59 zawodnik.
Wrażenia z biegu pozytywne. Morale podbudowane.  
Bieg Ultra wygrał Maciej Dawidziuk, pokonując dystans 46 km w niecałe 4 godziny. Kurka, takiego czasu to ja nie mam na płaskim a tu gościu śmiga po górach ze średnią 4,58 min/km.






Na drugi dzień wybraliśmy się do Jakuszyc, żeby pochodzić trochę po Izerach. Pogoda zapowiadała się dobrze. Czerwonym szlakiem, przez Samolot, dotarliśmy do Schroniska Orle. Wypijamy herbatkę, piwo i zjadamy pucharek jagód. Patrzy na mapę. Spacer na Polanę Izerską  do Chaty Górzystów wydaję się zbyt długi więc wybieramy drogę wokół Granicznika. Zielonym Szlakiem wracamy do Schroniska Orle na naleśnika i pierogi z jagodami. Cały czas podziwiamy piękno i urok tego terenu oraz wspaniałe krajobrazy i przyrodę. Mijamy wielu rowerzystów. Po dotyczących nas zdarzeniach sprzed dwóch tygodni przeraża nas jak wielu z nich jeździ bez kasku. 

Gdy wyruszamy ze schroniska niebo przeszywa pierwszy grzmot. Po pewnym czasie moczą nas pierwsze krople deszczu, a później zostajemy zmoczeni ulewą. Docieramy do drewnianej wiaty - szałasu i podobnie jak wiele innych osób chronimy się  w nim przed nawałnicą. Kiedy ona ucicha, ruszamy na Polanę Jakuszycką. 









W planie ostatniego dnia pobytu mamy wjazd wyciągiem na Szrenicę i spacer "promenadą czerwonego szlaku" na zachód, na le czas nam pozwoli. Po powolnym wjeździe na szczyt ruszamy w kierunku Trzech Świnek, Łabskiego Szczytu i Śnieżnych Kotłów. Przy okazji mogę Beatce pokazać którędy przebiegała trasa biegu MINI. Po godzinie docieramy do Śnieżnych Kotłów, delektujemy się widokami i wracamy, bo niestety czas na goni, a i na horyzoncie zaczęły pojawiać się niepokojąco czarne chmury. Trochę przytłacza nas też zagęszczenie turystów na tym karkonoskim szlaku, bez porównania większe niż w Izerach. W schronisku na Szrenicy zatrzymujemy się tylko w celach fizjologicznych i pędem biegniemy do wyciągu, aby z niego skorzystać i w powrotnej drodze. Okazuje się, że zjazd kolejką w części obejmującej Puchatka jest wolniejszy niż mój bieg w trakcie zawodów. Na parking docieramy na dwie minuty przed upływem czasu wskazanym na bilecie parkingowym.
W powrotnej drodze nie potrafimy sobie jeszcze odmówić wizyty w Pałacu Łomnica. Jedziemy tam zarówno w celach zaopatrzeniowych (dżemy i żele z folwarcznej kuchni) oraz czysto konsumpcyjnych (obiad w starej stajni). Wyjeżdżamy o 16.30 i o dziwo do domu docieramy dokładnie po 6 godzinach. 


    

czwartek, 31 lipca 2014

DFBG 2014 - Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich 17-20.07.2014

Może ktoś pomyśli, że start w biegu górskim, to jak na moje doświadczenie biegacza zbyt szybko. I niestety okazuje się to racją, ale o tym za chwilę.
Już w zeszłym roku "wyczaiłem" tą imprezę biegową, ale wtedy to i ja miałem świadomość, że udział w niej byłby przedwczesny. Dlatego odłożyłem start w tej imprezie na ten rok. Wiedziałem, że będę miał już za sobą start w maratonie, więc start na jakimś krótszym dystansie w biegu górskim może się udać. 
DFBG jest imprezą przewidzianą przede wszystkim dla ultrasów. Trasy na 240 km, 130 km i 110 km są poza moim zasięgiem. Organizatorzy przewidzieli jednak również krótsze trasy na 42 km, 21 km i 10 km. Uznałem, że skoro maraton mam za sobą to start w półmaratonie będzie na pierwszy raz optymalny.
Ponieważ "Złoty półmaraton" miał odbyć się w sobotę 19.07. uznaliśmy, że wyjazd w piątek i powrót w poniedziałek pozwoli nam zwiedzić trochę Kotliny Kłodzkiej w weekend. Do Lądka Zdroju - miejsca startu - docieramy wieczorem. Nocleg z Grouponu mamy w "Zamku na Skale" w Trzebieszowicach. Szybko zajmujemy pokój i jedziemy do Lądka, do biura zawodów. Impreza jest nieźle zorganizowana. Dostajemy informator z opracowanym przebiegiem wszystkich tras i ich profili. Pakiet oprócz tradycyjnej koszulki zawierał jeszcze karnet na zniżki w obiektach w Lądku. 
Ranek przynosi niecierpliwość przed startem z dozą ekscytacji. Oj głupi, jeszcze nie wiedziałem co mnie czeka. Start przewidziano na godzinę 11.30 i to okazało się brzemienne w skutkach. Dzień był bowiem potwornie ciepły. W chwili startu było ponad 30 st. C, a pot lał się strugami. Pada komenda startu. Na początku staram się trzymać tempo - niestety to przypisane do biegu płaskiego. Zaczyna się pierwsza górka i stromy podbieg. Myślę sobie, że tempo 8 km/h będzie dobre. Ależ głupie założenie. Najpierw wyprzedzam wiele osób, ale w końcu muszę bieg zamienić na marsz. Wreszcie szczyt i teraz zbieg. Dobrze, że znaczna część trasy przebiega lasami. Ósmy kilometr z punktem odżywczym osiągam po 1,5 godziny. Ledwo zipię, temperatura robi swoje. Biegnę dalej, coraz częściej jednak idę; pod górkę to już ledwo, ledwo. Na 19 kilometrze kryzys. Wypada górka, więc co jakieś 200 metrów muszę przystawać. Wreszcie padam i nie mam siły brnąć dalej. Niby do mety pozostało tylko 1,5 km ale przechodzę prawdziwy udar cieplny. Niestety odpoczynek powoduje, że mija limit czasu (3,5 h) w jakim powinienem znaleźć się na mecie. 

Mój pierwszy górski start obnażył więc całkowity brak doświadczenia. Bieg górski to nie bieg płaski i tu założenia tempa z biegu płaskiego nie mają żadnego odniesienia. Tempo na początku było zbyt duże. W konsekwencji tego trzeba też przewidzieć nawadnianie i odżywianie na czas trwania tego biegu. Ja przygotowałem się jak na półmaraton płaski. Upał spowodował też odwodnienie. Ja miałem 1,5 litra wody, ale to na tak ciepły dzień było zbyt mało. Trzeba te doświadczenia wykorzystać następnym razem. Na pewno wrócę tu w przyszłym roku zmierzyć się ponownie z tym dystansem.

Na drugi dzień jedziemy w okolice Stronia Śląskiego, gdzie planujemy przejechać dwie trasy rowerowe. Wcześniej w internecie znajduję, a na miejscu w informacji turystycznej otrzymuję świetnie opracowany przewodnik z trasami rowerowymi. Wybieramy łatwą trasę 5722. Początkowo podjazd asfaltem przez 6 km. później fajna ścieżka szutrowa przez las, a następnie asfaltem dalej w dół. Na 3 km przed końcem ścieżki zdarzył się nam jednak upadek. I w tym miejscu o tym na tyle ..............






poniedziałek, 12 maja 2014

III Muzyczna Ćwiartka - Piła 01.05.2014 r.

tak oto minął rok od pierwszego startu w zawodach biegowych. Jest więc pierwsza okazja do weryfikacji postępów. Dodatkowo organizatorzy wprowadzili czynnik motywujący w postaci medali w z różnych "kruszców". Pierwsza setka otrzymywała na mecie medal "złoty", druga setka "srebrny", a pozostali "brązowy". Byłem więc wystarczająco "umotywowany do przebiegnięcia 10 km (i przespacerowania honorowo 500 metrów, aby razem wyszedł ćwierćmaraton). Start zaliczam do udanych. 156 miejsce w stawce ponad 550 osób. Czas netto 00:46:10. 

niedziela, 11 maja 2014

Warszawa na dwa podejścia

Korzystając z wyjazdów do Warszawy związanych z koncertem Sixto Rodrigueza oraz startem w II Orlen Maratonie postanowiliśmy wydłużyć nasze wyjazdy, aby choć trochę "liznąć stolycy". W ten sposób udało nam się powłóczyć trochę po Łazienkach Królewskich i przy okazji zobaczyć Belweder, ulicą Nowy Świat przejść na Krakowskie Przedmieście z Pałacem Prezydenckim oraz pospacerować po Starym Mieście. Oczywiście wszystko to ze świadomością pobieżnego poznawania tych miejsc. Odwiedziliśmy też Stadion Narodowy, przy którym rozlokowano biuro zawodów II Orlen Maratonu. Duże wrażenie wywarło na nas również zwiedzanie Muzeum Powstania Warszawskiego. Bardzo Polecamy odwiedzenie tego miejsca. Muzeum jest bardzo nowoczesne i multimedialne, a ekspozycje docierają swym wyrazem do głębi. Radzimy też zarezerwować sporo czasu na zwiedzanie. Nam zajęło ono cztery godziny, choć na stronie internetowej muzeum wskazywano na dwie.
Spacerując trafiamy też przed radiową Trójkę na Myśliwiecką 3/5/7.
Z lokali gastronomicznych polecamy "Gaumarjos" z gruzińska kuchnią (w szczególności chinkali, czebureki i chaczapuri) przy ul. KEN oraz włoską restaurację Carpaccio - Cucina da Fabio na Nowym Mieście.
Całą wycieczkę rozłożyliśmy na dwa podejścia (30-31.03.2014 i 12-13.04.2014). Mamy jednak świadomość, że aby poznać wszystkie uroki i zabytki stolicy potrzebowalibyśmy znacznie więcej czasu.