Start maratony zaplanowano na 9:00. Wstałem o 7:00. Zjadłem śniadanie. Niestety błędem - o czym przekonałem się później - było zjedzenie owoców i jogurtu z musli. O 8:00 wyszedłem z hotelu na autobus. Dobrze, że obserwowałem pasażerów, bo wsiadłem nie do linii, którą wcześniej planowałem jechać, lecz do tej którą jechało więcej osób w koszulkach sponsorskich imprezy. Dzięki temu dojechałem bezpośrednio pod sam stadion. Przebieralnia, zdanie ciuchów do depozytu i już jestem w swojej strefie startowej. Planowany bieg w czasie 4h30min. Nasi pacemakerzy podgrzewają atmosferę. Okazuje się, że nie tylko ja mam przed sobą pierwszy maraton. Strzał startera. Ruszamy. Dopiero po 6 minutach przebiegamy przez linię startu. W międzyczasie pozdrawiamy biegnących naprzeciw nas uczestników biegu na 10 km. Początkowo biegnie się spokojnie. Niestety na siódmym km odezwał się pęcherz, więc konieczny był "skok w bok". Do 21 km jakoś zleciało.Wtedy niestety przypomniało o sobie poranne śniadanie i to w najgorszej wersji czyli problemów żołądkowo - jelitowych. W ten sposób na 27 km musiałem odwiedzić toi-toia. Dogonienie moich peacemakerów zajęło mi 5 km. Kryzys pojawił się na jakimś 38 km. Drobny kurcz zatrzymał mnie na chwilę, ale nie poddałem się. Czas na mecie 4:38:36 brutto (4:32:43 netto ze średnim czasem 6:27 min/km). Jak na pierwszy raz myślę, że nieźle. Pod koniec biegu zrobiło się zimno, wiec na mecie trochę przemarzłem co skończyło się katarem. Nawet później zbytnio mnie nogi nie bolały, a i byłem w stanie jakoś funkcjonować.
Pewnym zgrzytem wydaje mi się oferowanie biegaczom na mecie grillowanej kiełbasy. Odbijała mi się przez cały dzień.
Teraz trzeba znaleźć kolejny cel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz