czwartek, 1 maja 2014

II Orlen Marathon - 13.04.2014

Minął tydzień od startu w półmaratonie w Poznaniu. W ubiegłym roku postanowiłem sobie, że na 40-te urodziny przebiegnę maraton. Start wypadł na dwa dni przed nimi -13.kwietnia 2014 roku w II Orlen Marathonie. W Warszawie wylądowaliśmy już w sobotę i dzień poświęciliśmy na zwiedzanie miasta. Pod koniec dnia udaliśmy się pod stadion narodowy, gdzie znajdowało się biuro zawodów. Pierwszy raz uczestniczę w tak dużej imprezie, ale wrażenie robi dobra organizacja. Słuchając bardziej doświadczonych biegaczy, można było utwierdzić się w tym przekonaniu. Widać, że główny sponsor i pozostali sponsorzy nie skąpią kasy na organizację. Przy okazji wszedłem na Stadion Narodowy, gdzie było pasta party. Makaron z Biedronki nie był najgorszy.
Start maratony zaplanowano na 9:00. Wstałem o 7:00. Zjadłem śniadanie. Niestety błędem - o czym przekonałem się później - było zjedzenie owoców i jogurtu z musli. O 8:00 wyszedłem z hotelu na autobus. Dobrze, że obserwowałem pasażerów, bo wsiadłem nie do linii, którą wcześniej planowałem jechać, lecz do tej którą jechało więcej osób w koszulkach sponsorskich imprezy. Dzięki temu dojechałem bezpośrednio pod sam stadion. Przebieralnia, zdanie ciuchów do depozytu i już jestem w swojej strefie startowej. Planowany bieg w czasie 4h30min. Nasi pacemakerzy podgrzewają atmosferę. Okazuje się, że nie tylko ja mam przed sobą pierwszy maraton. Strzał startera. Ruszamy. Dopiero po 6 minutach przebiegamy przez linię startu. W międzyczasie pozdrawiamy biegnących naprzeciw nas uczestników biegu na 10 km. Początkowo biegnie się spokojnie. Niestety na siódmym km odezwał się pęcherz, więc konieczny był "skok w bok". Do 21 km jakoś zleciało.Wtedy niestety przypomniało o sobie poranne śniadanie i to w najgorszej wersji czyli problemów żołądkowo - jelitowych. W ten sposób na 27 km musiałem odwiedzić toi-toia. Dogonienie moich peacemakerów zajęło mi 5 km. Kryzys pojawił się na jakimś 38 km. Drobny kurcz zatrzymał mnie na chwilę, ale nie poddałem się. Czas na mecie 4:38:36 brutto (4:32:43 netto ze średnim czasem 6:27 min/km). Jak na pierwszy raz myślę, że nieźle. Pod koniec biegu zrobiło się zimno, wiec na mecie trochę przemarzłem co skończyło się katarem. Nawet później zbytnio mnie nogi nie bolały, a i byłem w stanie jakoś funkcjonować.
Pewnym zgrzytem wydaje mi się oferowanie biegaczom na mecie grillowanej kiełbasy. Odbijała mi się przez cały dzień.
Teraz trzeba znaleźć kolejny cel.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz